Bar Centrale

Bar Centrale

Zwykły bar. Dla niektórych miejsce na chwilę, dla innych na zawsze. Czasem pełne emocji, innym razem ospałe, kiedy najwięcej zamieszania robi mucha latająca pod sufitem. Miejsce gdzie zgoda zastępuje awanturę (albo odwrotnie), gdzie szpetne przekleństwa kaleczą najbardziej nawet wzniosłe uczucia. Rozbity kieliszek i kilka kropel wina na papierowym obrusie. Taki fotoplastikon życia. Oglądamy obrazki, ale nie wiadomo skąd się wzięły i dokąd nas zaprowadzą.

bar03m.JPG

Koszule od Harrodsa piją wino z Douro

Bar często jest demokratyczny. Wielu, choć pewnie nie wszyscy, mogą znaleźć w nim swoje miejsce. Są razem, choć są sobie obcy, ale nikomu to nie przeszkadza. Chcą mieć gwarancję, że są bezpieczni. Siedziałem kiedyś w barze na przedmieściach portugalskiego Estoril, satelickiego kurortu Lizbony. Estoril Na granicy brazylijskiej biedy i efektownej zachodnioeuropejskiej arystokracji. Gdzie codziennie można poczytać kilka tytułów rosyjsko języcznych gazet. Gdzie odnosi się wrażenie że ponad połowa mieszkańców porusza się samochodami ekskluzywnych niemieckich marek w wersji cabrio. Bar jak bar. Z popsutym automatem z papierosami i kluczykiem do ubikacji, o który trzeba prosić kierownika lokalu. Akurat trwał mecz, w którym Maniche i Deco szturmowali bramkę Van der Sara. Nie budził wśród zebranych większych emocji, choć barmani owinięci szalikami w barwach narodowych, od czasu do czasu zerkali na ekran telewizora podwieszonego pod sufitem. Żywo reagował jedynie siedzący przy barze pomocnik kucharza, który uciekł na chwilę z pobliskiej pizzerii. Pił radosne vinho verde ze szklanki i poza zachwytem nad talentem swoich herosów nie zwracał na nic innego uwagi. Przy stoliku obok, dwie panie w średnim wieku, były zajęte wyłącznie sobą. Wlewały w siebie hektolitry stołowego wina z Ribatejo, wymieniając się plotkami ostatnich dni, zachowując niepojętą wręcz dla mnie trzeźwość. Za mną usiadło kilku starszych panów. Niedbale eleganccy, w bawełnianych spodniach, koszulach od Harrodsa i swetrach w serek. Nieskazitelnie angielscy. Których stać na to, aby zamienić dokuczliwą londyńską mgłę, na portugalską łagodność bezchmurnego dnia. Zamawiali tosty i wino. Koniecznie musiało być z Douro. To było oczywiste jak słońce w Portugalii. Douro. To słowo brzmiało w ich ustach jak magia raju zamożnych. Było kolejnym śladem dyskretnego uroku burżuazji. Wino, podobnie jak w świecie pomocnika kucharza i rozplotkowanych pań, miało w nim oczywiste miejsce.

bar02m.jpg

Północ-Południe

Tłukłem się po przełęczach włoskich Dolomitów swoim pełnym poświęcenia pudłem. Lubię góry. Podziwiam ich niemą potęgę. Kiedy zabrakło paliwa zjechałem do małej górskiej wsi, gdzie dumnie rozpierał się szyld globalnej megamarki Shell. wioska w Dolomitach Pod wiatą tylko dwa dystrybutory. Obok bar. Pusto. Kiedy rozglądałem się wokół, wołając w głębi duszy o pomoc, z baru wynurzył się ponury, zarośnięty mężczyzna w firmowym polarze z charakterystyczną muszlą na piersi. Zmierzył mnie obojętnym wzrokiem, nalał do pełna i ruszył z powrotem. Ja rzecz jasna w ślad za nim. W barze wskazał na barmankę u której uiściłem rachunek. Sam wrócił do popiołu papierosa, kieliszka z białym winem (gewurztraminer, tocai fruliano?) i konwersacji ze zjawiskowo atrakcyjną kobietą w długim futrze. To nalewanie benzyny zabłąkanym kierowcom okazało się tylko przykrym, ale w sumie nieistotnym przerywnikiem dnia. Do dziś podziwiam wielość konwencji, w których się poruszał. Dla niego, pewnie ten bar był najważniejszy. Gdzieś tam, zapomniany w górach. Na pewno było w nim ciepło. Innym razem w portowym brudnym Tarencie uczestniczyłem w rodzinnej kolacji. Po każdym kolejnym daniu siły miałem coraz mniej. Chociaż w Apulii wszyscy kochają wina z primitivo i negroamaro, sami szukają w knajpie różnorodności. Próbowaliśmy więc sangiovese, aglianico i montepulciano. Czułem się coraz gorzej, marząc żeby dotrwać do deseru. Na szczęście, udało się. Po skończonym posiłku wstąpiliśmy jeszcze do baru. Nie mogłem nawet myśleć o winie. Poprosiłem o doppio espresso. Wszyscy popatrzyli na mnie jakoś dziwnie. Wreszcie kłopotliwe milczenie przerwał senior rodu. Skoro chcesz więcej espresso to po co zamawiać podwójne? Lepiej od razu zamówić dwa espresso. Pamiętaj o tym. I tak oto jedna z mądrości włoskiego gminu rozświetliła mrok mojego umysłu. Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej?

bar04m.JPG

Górny Mokotów

Jest taki bar w stolicy, w którym łkałem ze złości po klęskach ekipy Pawła Janasa. Tam waliłem też pięścią w stół, pełen dumy, po kolejnych bramkach strzelanych przez cudownie odmienionych piłkarzy, pod dyrekcją Leo Beenhakera. Siedzą chłopy i gapią się w telewizor. Coraz częściej piją wino. Czerwonego „czylyjczyka” albo białą przemysłową Hiszpanię. Miejsce trochę kosmopolityczne. Tłum kibiców manifestujących miłość do białego orła obsługuje czasem Tulu, czarnoskóra kelnerka z Etiopii. Cicha, wycofana, wyrozumiała dla frustracji futbolowej gawiedzi. Przy barze siada niekiedy Alvaro, który dawno temu przyjechał do Polski z Ekwadoru. Po co, nie wiadomo, ale spodobało mu się i został. Dzielnie wspiera naszych, chociaż kiedy jego rodacy wbili nam dwa gole podczas mundialu w Niemczech, przestał się na jakiś czas pokazywać. Kiedy niepewny wrócił, zamówił butelkę z Bordeaux w geście pojednania. Wino nikomu nie smakowało, ale jemu wszyscy wybaczyli. Jest jeszcze pies. Stary wielki kundel, który właściwie już nie szczeka tylko chrypi. Przeżył niejedną awanturę na śmietniku. Teraz ten bar to jego azyl. Nigdzie nie chce się ruszyć. Dobrze mu tak.

bar00a.JPG

Comments

Ech ten Rurale...

To nie ja byłem Ewą, ani Mistrzem, ani Małgorzatą;) Cytuję jedynie reakcję na wpis Bar Centrale z grupy FB Wino SstarWines, do przyłączenia się fejsbukowiczów zaś przy okazji namawiam. Cytuję i przyłączam się do chóru: ech ten Rurale...

Winomania

Artykuł pojawił się oryginalnie 2006-11-25 na zaprzyjaźnionym portalu Winomania.pl. RePublikacja na SstarWines.pl odbyła się za zgodą Autora oraz Winerscha, z portalu Winomania.pl, którego lekturę gorąco polecam! Fotki mogą się nieznacznie różnić.