Cordon Bleu

Może pojadę Kornelem Makuszyńskim na dobry (?) początek coby jakoś zacząć... pisać o czymś na czym się nie znam, czyli jak zwykle;) Tak więc, wzorując się na przyprawionej mi makuszyńskiej gębie: "Jedna mu mówiła baba, co czerwoną ma spódnicę, że mieszkała w Pacanowie. Baba zaś jest w ameryce." tak zacznę: Jeden kucharz opowiadał, co to w Mińsku se gotuje, że w Paryżu teraz mieszka, kotletami zaś nie truje.

cb01.JPG

I tak trafiamy do szkoły Cordon Bleu, której świątynia znajduje się w Paryżu, choć i Londynie (Londres;) ma siedzibę. Tanio nie jest 40 tysięcy ojro za naukę, razem z cukiernictwem. Skośnie tu raczej i kolorowo, bo jednak gros osób (blisko 70 procent) z Azji po nauki tu przyjechało. Będzie ich więcej, do 90 procent. Kasę mają, chęci też. Dziewczyny skośnookie w cukiernictwie podobno świetne. Francuzów rodowitych jakby mało, bo jednak dla nich trochę za drogo. Wymagania duże. Na piątkę Pan Bóg, na czwórkę MajMasta, na trójkę uczeń może ugotować. W Londynie jakby łatwiej było. Luźniej, bez zadęcia. Oceny średnio o jedną wyżej. Tutaj każdemu pokazują, gdzie jego miejsce... w kuchnie znaczy. Jednak tradycyjna kuchnia francuska cierpi ostatnio. Mistrzowie spod ręki Boccuse'a czy Ducasa mogą czuć się zagrożeni. Ciągle słychać tu o fusion, czy molekułach. Każdy próbuje. Wystarczy dodać bazylii tajlandzkiej (czy jakiejś innej azjatyckiej) zamiast normalnej i już klient ciekawy świata dopytuje się skąd ten cytrynowy aromat. Przy okazji dowiedziałem się o co kaman z tym ziemniakiem Roblechona, na którym Michelenowskie gwiazdki sobie wyrobił. Pamiętam jak w la Table, Amerykanie się rozpływali: It's the best potato I've ever had! I to jeszcze jakieś pure. Otóż ziemniak jakiś różowawy i słodki do tego. Do puree więc można dodać np. soku pomarańczowego. On chyba czosnku dodawał, ale głowy za to, ani główki czosnku, nie dam. Wracając do Michelina, to jak opony im się słabiej zaczęły sprzedawać to wpadli ponoć na pomysł, gdzie by można samochodem dojechać i wyszło, że do knajp. W Polsce gwiazdkę ostatnio dostała warszawska restauracja Pod Gigantami. Nie jakieś wyróżnienie. Wcześniej takowe chyba Kręgliccy mieli, też nieźle. Amber Room i la Belvedere podobno niezłe. Pałacowa w Mińsku też poziom trzyma, poniżej którego nie schodzi. Bywa jednak i tak, że nie wiadomo za co te gwiadki czy rozetki przyznają. Coś o tym wiemy, punkty Parkera niejednemu się śnią, innych raczej straszą. Wracając do naszych... nie, nie baranów (Mouton zostawym Cadetom)... a ryb. To sandacz, okoń morski (see brass), piotrosz, dorada czy sola, królują tu na stołach. W Polsce zaś podobno króluje hosztaplerka, radosna twórczość. Basica nie ma, ale pomysłowość niezgorsza. Basic to pewno nie tylko krojenie: julienne, batonnet, brunoise, chiffonade, paysanne i takie tam, ciężko dla mnie i to pojąć. Któreś w zapałkę pewno oznacza. Wracając na paryski bruk to żadna tam Stella jeśli owoce morza, a Marius et Janette, podobno... ale to już z innej ręki, ust wyszła ta wiadomość... Smacznego!