Serge Hochar w Warszawie

Nie zabrałem ze sobą sprzętu, nie robiłem zdjęć, nie wiedziałem zatem jak się uwiarygodnić. Na szczęście Serge Hochar nie miał nic przeciwko temu, żeby napisać kilka słów specjalnie dla społeczności starwines. Na zdjęciu karty degustacyjnej pewnie nic nie widać

Hochar.JPG

ale musicie mi wierzyć (nie macie innego wyjścia:), że brzmi to tak:

„To starwines members with the hope to welcome you to Lebanon for a vertical wine tasting at Chateau Musar.

Serge Hochar 19/1/2010”

Ja natomiast nie napiszę niczego odkrywczego. Żałuję, bo wina z Chateau Musar są rzeczywiście niecodzienne, niezwykłe, inne. Tak bardzo różne od tego do czego przyzwyczaja nas mainstream. Na pewno nie pozostawią nikogo obojętnym. Wierzę zarówno w to, że mają zagorzałych przeciwników, jak i w to, że zwolennicy stoją za nimi murem i już po pierwszym kieliszku zaczynają śpiewać hymny pochwalne. Sam jeszcze nie wiem po której stronie się opowiedzieć, ale wątpliwości nie mam co do jednego. Na pewno warto dać tym winom (i przy okazji również sobie) szansę. Po prostu spróbować.

Wracając na chwilę do Serge’a Hochar’a. To zażywny starszy jegomość, energetyczny, ujmujący. Nie wiem ile ma lat. Może 150? Może mieć i tyle, choć nie wygląda. Strażnik najprostszych prawd. Pij wino, ciesz się nim, szukaj w nim przyjemności. Nie trać czasu na rozkładanie go na czynniki pierwsze. Przede wszystkim żyj. Prawda, że to trudne?

Podczas degustacji próbowaliśmy sześciu win.

Najpierw czerwone:

Chateau Musar Jeune 2008 – Nie podobało mi się. To podobno kompromis pomiędzy międzynarodowym standardem, a libańskim charakterem. W nosie właściwie żadne, małe, zupełnie cofnięte. Bez sensu, niby czas ma je rozwijać, a tymczasem ono pustoszeje z każdą minutą. Podstawowe wino tego producenta, bez beczki, przy okazji jednak bez treści. Do jedzenia pewnie dobre, ale solo raczej nie. Rodańskie w stylu, ale gdybym nie wiedział że to Musar, to emocji nie wzbudziłoby pewnie żadnej.

Hochar Pere et Fils 2003 – To natomiast bardzo mi się podobało:). Już otwarte, gotowe, pełne przestrzeni. Pachnie jak luksusowe gadżety ze skóry z jednego z domów towarowych Bloomingdales, KaDeWe albo Selfridges. Potem ładnie się zmienia, żyje w kieliszku. Kawał wina na dziś, na teraz. To druga etykieta Musara.

I wreszcie flagowe butelki:

Chateau Musar 2002 – Tu już pojawia się welwet, plusz, może sztruks:). Tylko takie mam skojarzenia. Jest miękko, delikatnie, cicho. Jak ukryte namiętności.

Chateau Musar 2001 – Tu już jest głośniej, wino mówi, nie szepcze. Jest bardziej otwarte, po pewnym czasie pojawia się nawet słodycz, ale szybko ucieka, znów się zamyka.

Na te wina było za wcześnie. Nie były gotowe. Tak orzekł ich autor i ja z nim dyskutować nie będę. Na pewno jest w nich jeszcze mnóstwo życia.

Potem białe:

Chateau Musar 2003 – Białe od Musara trzeba ponoć pić nieschłodzone, no może góra do 15 stopni. I nie dziwię się, bo w takiej temperaturze, emocji jest najwięcej. Pytanie jakich. Zajrzałem przez ramię sąsiadowi i zacząłem przepisywać - „Dzizas! To okropne. Czym to wali? Kadzidłem? A może to zapach publicznego basenu, wieczorem, już po zamknięciu?…” Potem jest nieco mniej dramatycznie, ale rzeczywiście to jedno z tych win, dzięki którym Hochar narobił sobie pewnie wielu wrogów.

Chateau Musar 1999 – Tu było już inaczej. Był miód, było utlenienie, zrobiło się takie niby sherry. Niezłe, choć doświadczenia z takimi winami nie mam żadnego. Przywoływało trudne wspomnienia. Dojrzałe.

Na koniec dodam tylko że Serge Hochar, przez to wszystko co nam powiedział, pokazał i dał do spróbowania, chciał zakomunikować tylko jedno. Wino to nie jest konfrontacja, wyścig, wojna. To zupełnie co innego. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Organizatorem spotkania i importerem win z Chateau Musar jest Centrum Wina.

Comments

Serge Hochar. Wymiar prawdy.

Mój pierwszy Musar

Wtedy ważniejsze było z kim go próbowałem, niż to jak smakował. Andrzej Daszkiewicz jeszcze w Toruniu zabrał nas po spotkaniu winno/literackim i przedstawił Markowi Bieńczykowi. Już nikt nie pamięta czy to był 1993 czy 1998 rocznik Chateau Musar. Powiedzmy, że 1993. Ale to nieważne. Marek wyciągnął ze skarpety Guirade Graillota, nieskazitelna winifikacja, bardzo dobre wino, do skarpety nieco nie pasowało, chyba, że to był Versace. Ale co z tego, jak przy chaotycznym, nieco wadliwym Musarze wyciągniętym z piwnicy przez Andrzeja, kupionym gdzieś na londyńskim lotnisku, tamto wydało się banalnie przewidywalne (nawet w ciemno można było z łatwością odgadnąć, jak wzorzec z Servres;), dopowiedziane do końca. Musar zaś żył i falował, zarazem zachwycał i odrzucał. Warto było się nad nim zatrzymać, skłaniał do rozmowy, refleksji...